piątek, 8 kwietnia 2011

Zadanie specjalne!

Doświadczenia ostatnich dni powiedziały mi dość mocno, że absolutną podstawą tego co powinien zrobić katolik, jest totalne zaufanie Bogu, we wszystkich sferach życia. Kwestia takiego zaufania dojrzewała we mnie od jakiegoś czasu. Przed laty, nie w pełnej świadomości i oddaniu się, prosiłem Pana Boga o to i o tamto. Nie mam jeszcze w sobie tyle ufności ile chce od człowieka Bóg. Wciąż jeszcze zbliżam się do pełnego rzucenia się w ramiona Boga Ojca. Mamy być przecież jak dzieci, a one w pełni ufają swojemu ojcu. Skacząc z łóżka nie zastanawiają się nawet przez chwilę nad tym czy tata je złapie, czy nie.

Patrząc w tył widzę, że każde życiowe załamanie uczyło mnie tego, gdzie jest wytchnienie. Nie tylko wytchnienie znajdowałem w bliskości Pana Boga, ale i rozwój. Jeszcze całkiem nie tak dawno temu zrozumiałem, że słaby jestem w tej relacji. Źle się czułem gdy doszło do mnie, że reprezentuję głównie model pt. "Jak trwoga, to do Boga". To jest porażka, ale też i - chyba obowiązkowy - etap wzrastania wiary.

Pamiętam, że miewałem przed laty przebłyski ufności Panu Bogu. Zaczęły się one gdy mój Przyjaciel wrócił z Rekolekcji Ignacjańskich, a ja strasznie ciągnąłem go za język! :) Dużo mi dało słuchanie od niego tej teorii "fundamentalnej", choć szczątkowo opowiedzianej. Po tym zaczęły się dziać moje małe doświadczenia Opatrzności Bożej.

Kończąc studia nie miałem gdzie mieszkać. Udało mi się oddać to Bogu i nie czekałem długo, aż ktoś sam zaproponował mi pokój u siebie w domu. Bardzo blisko tabernakulum :) Oddałem Bogu później moją samotność, moje pragnienie kochania kobiety. Pan Bóg zareagował szybko, przysyłając mi dobrą dziewczynę. Później praca zawodowa.. Gdy w końcu udało mi się przestać motać samemu ze sobą i oddałem też to Panu, on zareagował równie szybko. Któregoś ranka zadzwonił telefon, odbebrałem i słyszę głos koleżanki mówiącej do mnie: "Mariusz znalazłam dla Ciebie pracę, z zamieszkaniem". Dostałem tą pracę, choć przyszedłem w ostatni dzień zgłaszania swoich kandyatur. To były cudowne dowody na Opatrzność Pana Boga. No i na to, że On mną się zajmuje. Tak jak Tobą! Uwierz mi!

Pan Bóg jednak daje i zabiera. W tym też ma swoje plany, na pewno o wiele mądrzejsze od moich! Zabrał mi w końcu wszystko to o czym napisałem wyżej. Tak ustawił wydarzenia, że to wszystko się rozpadło. Rozpadło się w bólu, ale właśnie ten ból zaprowadził mnie kilka kroków dalej w zawierzeniu. Może i paradoks - Bóg rozwala mi coś co sam mi dał, a ja idę do Niego po ukojenie, zamiast odwrócić się od Niego. Jednak tylko On ma potęgę i chwałę na wieki! - Tego mnie już nauczył na szczęście! :)

Ten rok zaczął się tematem zawierzenia i dotąd temat ten przychodzi do mnie i nalega bym go ogarnął. W styczniu umówiłem się z Przyjacielem na modlitwę! To była moc! Po niej dostałem Ducha Świętego i takie światło mówiące, że ufając Panu Bogu, "oddając Mu" coś ważnego, ale równocześnie starając się też o to własną mocą, pomysłowością i czym tam jeszcze, tak naprawdę nie ufamy Mu W PEŁNI. Później słuchając homilii ks. Pawlukiewicza, usłyszałem jak mówiąc o zaufaniu, wspomniał, że mamy "zbytnio się nie troszczyć", (jak to jest przetłumaczone w Biblii Tysiąclecia). "Zbytnio" - więc trochę powinniśmy kombinować coś na własną rękę. Zawahałem się, choć nie do końca mi to pasowało. W ostatnim czasie, ksiądz z mojej wspólnoty powiedział mi, że w oryginale nie ma słowa "zbytnio". Potem trafiłem na "Akt oddania" (kliknij), który czytałem z prędkością 1 słowa na 5 sekund, by niczego nie zgubić i wszystko zacząć przyswajać. Uczę się takiego zawierzenia, bo wielokrotnie przekonałem się, że sam z siebie NIC nie mogę! To zadanie specjalne człowieka! Na szczęście jest to mission possible.


Wczoraj też doświadczyłem tego, że czasem trzeba z czegoś zrezygnować, nawet z tego czego się mocno pragnęło, gdy widać, że już nie ma się na to szans. Pomyślałem, że dobre rzeczy, te przygotowane specjalnie dla nas od Boga, przychodzą z pokojem w sercu. Ale ten punkt patrzenia, nie wyklucza tego, że coś sam zepsułem, zaniedbałem w realizacji tego pragnienia. Niepokój mógł pochodzić z moich błędów, z mojej wyobraźni. Aktualnie nie ogarniam pewnej rzeczywistości. Zostawiam ją! Niech zapanuje normalność zamiast spięcia :)

Czas na uspokojenie się, by do myślenia doszło serce! :)

Niech będzie jak Ty chcesz Panie, Ty masz najlepszy scenariusz, bo znasz mnie lepiej niż ja! Troszcz się Ty!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Nic nie przychodzi z łatwością!

Chociaż pragnę, nie umiem zrealizować.
W czym tkwi problem? W zwykłym tchórzostwie?

Muszę przyznać, że nie raz w życiu przed czymś uciekałem - przed czymś czego paradoksalnie chciałem - a uciekałem w taki sposób, że okazywało się, że jestem już za daleko namacalności własnego pragnienia i traciłem możliwość bezpowrotnie.

Gdyby na te historie patrzeć Opatrznościowo, widać by było, że tak po prostu miało być w planach Bożych!

Ostatnio trafiły do mnie, nie pamiętam już w jaki sposób, słowa Kardynała Wyszyńskiego: "Wiadomo, że nie powstało wiele dobrych rzeczy, dlatego że czekało się na lepsze".

Przyznam, że w tej chwili, dziś, brakuje mi wiary. Zachwiała się ona w tych dniach, schowała się gdzieś przed moimi oczami. Brakuje mi wiary w to, że jeśli Pan Bóg chce dla mnie konkretnie tego, tamtego i ..Tej, to zrobi tak, by było po Jego myśli. "Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą". A ja wznoszę sobie taki jeden domek i lękam się, że nie wyjdzie, że Pan go może nie chce - a przecież ja chcę! I mogę teraz tupać, ale wiem, że jeśli On nie zechce to nie będzie i już. Chciałbym jednak, by chciał i jeszcze do tego zorganizował wszystkie okoliczności właściwie!

Nie jeden raz, gdy miałem Ducha w sobie, miałem jasność umysłu i umiałem zobaczyć pewne rzeczy w tak bardzo jasnym świetle, że ogarniała mnie radość, bo widziałem odpowiednią drogę. Dziś nie mam Ducha, jest inaczej z tą nadzieją, z tym optymizmem, z tą śmiałością i odwagą!

Ale nie opuszcza mnie Pan Bóg, bo mimo wszystko trzymam się Go z nadzieją, a nawet gdybym ja się nie trzymał, to przecież: "(...) On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego".

Pisząc dziś Przyjaciółce pewne aktualne przeżycia, używając internetowej bramki sms, po wpisaniu krótkiej wiadomości: "Tylko nie wiem co Jezus mi na tą sytuację mówi" musiałem przepisać słowo z obrazka, by sms poszedł dalej. Potrzebnym słowem okazało się słowo "psalm". Gdy o tym się dowiedziała moja Przyjaciółka, powiedziała: "Ale czadzior!!! Konkret jak nic!!! Rozważałeś psalm z dzisiaj?"

No i psalm przeczytałem (Ps 30,2.4-6.11-12a.13b), choć jeszcze nie rozważyłem dokładnie do mojej aktualnej sytuacji. Jest pełen nadziei na Opatrznościowy wymiar Tej drogi.
Proszę daj mi swojego Ducha Panie. Wylej Go na mnie dziś! Pragnę Go by widzieć i dobrze iść!

Zakończę ten wpis cennym cytat ze wspomnianej już Przyjaciółki :):

"Kiedyś słyszałam, że to Jezus wprowadza nas w każdy kryzys i z tego kryzysu nas też wyprowadza. A my mamy tendencje żeby samemu przeciwdziałać, a chodzi o to, że to On ma działać".